Wisła Toruń-Tczew
Wisła – królowa polskich rzek.
Rozmawiamy o niej od dłuższego czasu, ale zawsze jest coś innego, ale… w końcu pora nadeszła.
Jedziemy w trójkę (świeżo oderwani granatem od biurka).
Plan – ambicje zostawiamy w domu, płyniemy bez napinki – możemy, nie musimy.
Kajaki – morskie (ale Eagla nie bierzemy)
Czytaj dalej relację Orła
Dzień: 0 Pakowanie
Spotykamy się o 21, bo do 22 możemy wziąć kajaki od Żabich. Ale wieczorne zabawy na wodzie się przedłużają – w końcu 21:45 ruszam z pod klubu po kajak, a pol szuka dekli do Seayaka.
Właśnie zdążyłem zapakować kajak ze Stachem, gdy przychodzi sms – dekle są – schowały się w diablaku (pewnie tam miały cieplej). Szybki kurs pod klub, zapakowanie pozostałych łódek i do domu na ostatnią noc w łóżku.
Dzień: 1 Start
Leje – a nie miało.
Po 8 spotykamy się w Tczewie i zostawiamy polowóz na mecie. Dalej kurs po Agę, która będzie naszym kierowcą (obowiązkowa kawa, bo słabo się wyspaliśmy). Potem kurs do Dużego do Torunia – dalej leje (obowiązkowa druga kawa i drożdżówka). Na doskonały pomysł – nie płyniemy, robimy grill na działce, odpowiedź negatywna (a miało być bez napinki). Przebieram się w domu (leje jeszcze mocniej) i jedziemy do portu zrzucić łódki. Port jest – wody w nim nie ma. Zrzucamy łódki i pakujemy się w lejący deszcz. Na pytanie Mai (która przyszła nam pomachać) – czy macie taką listę, na której odznaczacie co wzięliście? – milczymy. Błyskawiczna rozgrzewka, odprawa I na wodę (pada jakby mniej?). Ostatnie zdjęcia na wodzie I dziewczyny lecą się przebrać do domu – bo jednak ciągle pada.
A my żegnamy cywilizację (przez chwilę jeszcze widać dach świątyni ojca Rydzyka) i zanurzamy się w dzikość. Mimo deszczu płynie się przyjemnie, wesoła rozmowa trwa cały czas. Pierwszy raz płyniemy tak oznakowanym szlakiem – każdy kilometr oznaczony, mnóstwo znaków na obu brzegach – ciekawe, co oznaczają?
Po dwóch godzinach pierwsze dopalacze – kabanosy :).
Po kolejnych dwóch przestaje padać!! – ale z Solca widzimy tylko pogłębiarki na rzece I 2 bloki w głębi lądu.
Chyba zbyt długo cieszyliśmy się brakiem deszczu, bo po chwili przyszedł i to prawdziwa pompa – leje przez godzinę. Gdy się uspokaja – zrywa się silny wiatr, próbuje wyrwać wiosło z ręki – trzeba szybko przejść na drugi brzeg. Szybki dopalacz – banany – i dalej w drogę, bo robi się późno, a chcemy dopłynąć do mostu w Fordonie. Widać już Bydgoszcz, wpływa Brda, tereny postindustrialne tuż przy brzegu, – gdyby nie smród, to byśmy tam stanęli.
Zatrzymujemy się pod mostem (trochę ochroni nas od deszczu i wiatru) – szybko grzejemy garnek leczo, rozbijamy wiatkę tuż przy przęśle. Jemy jeszcze w mokrym, ale chwilę później już w suchym śpiworze wspominamy dzisiejszy dzień (nie wiedziałem, że piwo tak dobrze smakuje w śpiworku). Szybko zasypiamy (23?).
Tego dnia przepłynęliśmy 40 km w czasie 5:45.
Dzień: 2
Zaczął się szybko – o 1 w nocy zmienia się wiatr i wyrywa z rozmokniętej gleby szpilki od tarpa. Chwilę śpimy bez tarpa, bo osłania nas most, ale co chwila pojedyncza kropla spadnie na twarz – nie da się spać. Chwile później woda całkiem nas zalewa – trzeba wstać i zrobić nowy obóz.
Następny raz budzimy się nad ranem – już nie pada – jeżeli ktoś wam powie, że po tym moście nie jeżdżą pociągi – nie wierzcie mu.
Jesteśmy twardzi – śpimy dalej.
Wstajemy przed 9, kawa, herbata, kanapeczki – bez pośpiechu, mamy czas…
Na wodzie jesteśmy przed 12 – silni, zwarci, gotowi – cel na dziś most w Grudziądzu – 59 km (miało być bez napinki?). Uzbrojeni w kilometrówkę od wuja Mariana wyszukujemy kolejne miejscowości. Z pierwszych czterech wymienionych w rozpisce, widzimy dopiero czwarte – Chełmno, daleko na wzgórzach widać dachy zabytkowych budynków i parę bloków. Następne ma być Świecie nad Wisłą -widzieliśmy 2 dachy. Na szczęście most było widać, wiec wiemy, że nie zabłądziliśmy. Nad rzeką widać tylko wędkarzy, miejscami są na każdej ostrodze. Ten dzień mija nam spokojniej, więcej czasu każdy płynie samotnie – każdy ma jakieś tematy do przemyśleń.
Po południu słońce na tyle mocno grzeje, że pol z Dużym ściągają kurtki. Cały czas staramy się trzymać tempo 8km/h. Zdarza nam się wpakować na pierwsze mielizny. Pod koniec dnia widzimy już most autostradowy i zabudowania Grudziądza – a to jeszcze tak daleko. Ostatnia, 5 kilometrowa prosta idzie jak krew z nosa. Dopływamy o 20 i rozbijamy się pod mostem. Znowu szybki garnek leczo na kolację. Idę jeszcze po zakupy, szybkie piwko i lulu – tego dnia przepływam 59 km w czasie 8:15.
Dzień: 3
Jeżeli ktoś wam powie, że po tym moście nie jeżdżą pociągi towarowe – nie wierzcie mu.
Wstajemy 8:45 – kawa, herbata, ogarnięcie obozu – znowu bez spinki. Przed zejściem na wodę opanowujemy jeszcze robienie selfików na telefonie pola i ruszamy. Szybko na drugi brzeg, gdzie jesteśmy umówione z Agą i moimi bąblami na małe “cześć kochanie”. A potem w drogę (znaczy w rzekę). Do końca spływu zostało 74 km, więc na dzisiaj planujemy około 40-45 km. W porównaniu z wczorajszym odcinkiem, wydaje nam się to błahostką, ale staramy się trzymać tempo. W Grudziądzu oprócz widoku spichlerzy, widzimy wioślarzy na rzece, potem ruch znowu zamiera. Co chwila widać tylko wędkarzy, wszyscy bardzo przyjacielsko nastawieni (chyba nikt im nie pływa po żyłkach). Wczorajszego wieczora sprawdziliśmy, co oznaczają znaki na rzece (jakie to proste) – zdecydowanie ułatwia to płynięcie. Wg nich nurt tak mocno meandruje, ze nie decydujemy się płynąć nurtem, tylko trzymamy się cały czas jednego z brzegów. Miejscowości nadrzeczne wymienione przez wuja Mariana znowu są tylko informacjami – Nowe widać tylko z daleka, Gniew pięknie się prezentuje, ale najbliższe zabudowania też są daleko od rzeki. Za to przy miejscu po promach koło Kwidzyna (widzieliśmy 1 czerwony dach) natrafiamy na wieś Korzeniewo, ze sklepem tuż obok rzeki – robimy tam ostatnie zakupy. Ciekawie prezentują się filary po moście w Opaleniu, częściowo już rozwalone przez wodę. Dzisiejsza podróż kończy wcześnie na małej łasze pod Gniewem. Dzisiaj jeszcze wszyscy maja dużo werwy – oprócz kolacji (był bigos) jest ognisko i sesja zdjęciowa. Niechcący zakłóciliśmy sobotni wieczór dla zająca I wydry, którzy umówili się na nocne spotkanie właśnie na naszej łasze. Siedzimy długo, rozmawiamy, delektujemy się piwem.
Tego dnia przepłynęliśmy 44 km w czasie 6:30.
Dzień: 4 ostatni
Dziwne – żaden pociąg nie jedzie?
Jest niedziela – “Kiedy ranne wstają zorze” o 8:30 – tego nikt się nie spodziewał.
Słońce pięknie grzeje, szybko osuszył rosę. Śniadanie, ogarnianie obozu. W czasie odprawy mija nas samotny kajakarz – dzisiaj będziemy się mijać. Schodzimy na wodę – dzisiaj już lekkie kajaki – tempo delikatnie wzrośnie. Zresztą czwarty dzień już pozwolił się nam przyzwyczaić do łódek.
Dzisiejsze notatki wuja Mariana sprawdzają się jak nigdy, widać wszystkie miejscowości nadwiślańskie, wspaniale prezentuje się zapora na Nogacie. Mijamy drugiego kajakarza – szedł pod prąd przemykając cofkami – ze względu na strój i kolor kajaka – został nazwany “ninja”.
Łachy jakby zniknęły, za to dużo ostróg jest rozmytych, albo przerwanych, tak, że tworzą wyspy. Czas szybko mija już widać mosty w Bałdowie i w Tczewie. Przy przystani w Tczewie kończymy nasz spływ. pol poszedł po auto, a my zapoznajemy samotnego kajakarza z Białegostoku, który następnego dnia, po 18 dniach, przepłynie cała Wisłę. Przy koi stoją jeszcze dwa kajaki wyprawy Wałcz – Gdańsk. Nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie były to stare kajaki turystyczne dwójki, gdzie na przednim siedzeniu płynęło wszytko (stół i krzesła plastikowe się nie zmieszczą do kajaka? – a kto tak powiedział?). Szybko klarujemy kajaki i pakujemy do pola na dach. Wtedy przyjeżdża moja Agnieszka i musimy się pożegnać. Chłopaki jeszcze pojadą oddać kajak do Żabich i nasze do klubu oraz odstawić Dużego na transport do Torunia i tak zakończy się nasza mała przygoda.
Dzisiejszego dnia spłynęliśmy 30 km w czasie 4 godzin.
W całym spływie 173 km w ciągu 3 dób.
Płynęli: pol, Duży I Orzeł