W piątek po spakowaniu sprzętu ruszyło w stronę morza 6 pionierów, czyli Agust, Irek, Kaś i Perkozy. Z małymi pogubieniami udało się dotrzeć na biwak w Karwieńskich Błotach, gdzie po sprawnym zrobieniu obozowiska i butelki odbyła się pierwsza sesja kąpiel w morzu (bez pływania oczywiście, wszyscy przestrzegali surowego zakazu Kaś i nie wchodzili głębiej niż po kolana :)).
Następny dzień ruszył pod znakiem pięknej pogody i opóźnień. Sosna zaliczył rajd do Gdańska i i z powrotem, w miejscu startu nad Jeziorem Żarnowieckim okazało się, że problemy z dojazdem ma samochód w składzie Aneta, Bef i Tomek. Na bieżąco informowali jak się ma sytuacja na froncie szrotowym, więc można było pozwolić zejść na wodę ekipie, zostawiając Kaś, żeby czekała na 3 zagubione owieczki.
nie ma to jednak jak dotrzeć na start z delikatnym opóźnieniem, za to na pełnym lansie i z wypadającym piątym biegiem=] Szybka przesiadka z rydwanu szatana do kajaczków (rozgrzewka była oczywiście, wszyscy widzieli) i już nie ma czasu na opalanie, jest tylko wartka, trudna i pełna zwałek rzeka
uwaga na przyszłość – nie bierzecie zbyt długich łódek, później trzeba brać zakręty na 2 razy jak ciężarówką…no chyba że macie pod ręką kogoś w pirance 4-20, zawsze może się uczepić dziobu i kierować – tą metodą eagle + piranha miały średnią prędkość diablaka (brawurowa akcja August, następnym razem wyprzedzimy keniona;)
Bez problemów udało się dogonić spływowiczów w Dębkach, gdzie przed częścią morska spływu zatrzymały ich fale – próba walki zaczęła się w pierwszej kolejności kabiną kanady (brawa dla hojraków – Łukasza K. i TV :))
..a to co jednych zatrzymało pozwoliło innym się trochę pobawić! Całkiem ciekawe fale i można było szybko zrobić kilka ładnych serfów i nałykać się morskiej wody, piranhą miota po falach, jednak żeby było jeszcze lepiej postanowiliśmy poczekać aż wiatr się nieco uspokoi
później już tylko przewózka do obozu pod troskliwym okiem Kaś pilnującej aby nikt nie siedział w mokrych ciuchach, czilałcik, pozitiw emołszyns i ciekły fluid przy ognisku, z rewelacyjnym smerfowym ponczem w kubku (oł je, burżuazja, ale jakie dobre) + Sławek i sąsiedzi z pola namiotowego grający na gitarach – to było coś! Potem deszcz, deszcz, burza, deszcz, gubione szefostwo imprezy, burza, zerwana wiatka, deszcz i mokre śpiworki, deszcz, poranek, piękna pogoda i znów dobry floł i jedność z naturą
rano wiatr osłabł, fale wyraźnie się spiętrzyły, co prawda tylko 3kajaki wróciły na Morze, ale było warto! prewencyjnie fotek nie ma więc i tak nikt nie uwierzy, ale fale kilka razy niosły ładnie
podziękowania dla Kaś The Kierownik i Poncz Mejker, wszystkich obecnych na spływie i wokalnie utalentowanych sąsiadów! Przytulajcie drzewa!
Kaś i Niekaś